Ostatnio byłam na pierwszych prawdziwych wakacjach od dłuższego czasu. Padło na Neapol, który, oprócz pięknych zabytków i ciekawych plaż dookoła, słynie z pysznej pizzy neapolitańskiej. Nie mieszkaliśmy w samym Neapolu, co odradzano nam przez hałas, tylko w Casalnuovo di Napoli, gdzie bezpośredni pociąg jedzie 17 minut do centrum przesiadkowego Neapolu. Z całego serca polecam Mary Jane’s Terrace, czyli apartament wynajmowany przez Marię i Mario. Piękne miejsce z ogromnym tarasem, całkiem niezłą lokalizacją i cudownymi właścicielami. Jeżeli jeszcze nie macie konta na airbnb to za rejestrację przez mój link (www.airbnb.pl/c/olam600) otrzymujecie 100 zł zniżki na pierwszą podróż!
Podobnie jak w przypadku Pragi opiszę różne przysmaki Neapolu i miejsca, w których jedliśmy. We Włoszech funkcjonuje coperto, czyli dodatkowa zapłata za nakrycie. Dlatego kawę warto pić przy barze, a nie przy stoliku, bo wtedy nie jest naliczane coperto, które może wynosić nawet 2€.
PIZZA
Najważniejsza rzecz, czyli pizza! Oczywiście w stylu neapolitańskim, czyli taka z grubymi, miękkimi i spieczonymi brzegami oraz cienka, wręcz mokra na środku. Taką pizzę powinno się jeść sztućcami od środka, brzegi zostawiając na koniec i zbierać nimi pozostały sos. Jednak jak zauważyłam nawet Włosi kroją ją w trójkąty i jedzą rękami 😉
Zdecydowanie najlepszą pizzę zjedliśmy w przypadkiem odkrytej knajpce o nazwie ‚Ntretella (Vico Maddalenella Degli Spagnoli 19, Neapol). Ja miałam 4 sery, Maciek z tuńczykiem i oliwkami. W serowej pizzy nie było sosu, co dla mnie było świetne, bo nic nie zaburzało pysznych serów, a pulchne brzegi mogłam zjeść z oliwą z oliwek. Również w drugiej pizzy składniki były świeże i dobrej jakości. Każda pizza kosztowała 6€, małe piwo było za 2,5€, coperto brak!
Kolejną pizzę zjedliśmy w słynnej pizzerii di Matteo (Via Dei Tribunali 94, Neapol). To tam jadł Bill Clinton podczas szczytu G7 w 1994 r. pizzę amerykańską z cebulą, kiełbasą i frytkami. Po wejściu do środka czułam się jakbym weszła komuś do kuchni w domu. Kucharze rozmawiali pomiędzy sobą, ktoś gdzieś się przeciskał, nikt nie zwracał na nas uwagi. Po pewnym czasie złożyliśmy zamówienie u pizzaiolo i czekaliśmy. W środku nie było miejsca, więc zamówiliśmy na wynos i zjedliśmy siedząc na pobliskiej ławce i popijając słodką granitą cytrynową. Maciek wziął pizzę z pepperoni, a ja chciałam pizzę z prosciutto, więc taką zamówiłam. Jakie było moje zdziwienie, jak okazało się, że zwyczajnie nie doczytałam menu i prosciutto owszem było, ale cotto, czyli gotowane. Pizza sama w sobie była pyszna, jednak ciasto było lepsze w innych miejscach. Pizza z szynką kosztowała 5€, z pepperoni 7€. Do tego granita kupiona na stoisku obok za 1,5€ (ale bywają też tańsze).
Następna pizza była w da Michele (Via Cesare Sersale 1/3, Neapol). Tak, tak, to właśnie tam jadła Julia Roberts w „Jedz, módl się, kochaj”. Wszyscy polecają to miejsce, włącznie z Magdą z Krytyki Kulinarnej, więc nie mogłam tego odpuścić. I niestety trochę żałuję. Ale po kolei. Po podejściu pod drzwi widzimy sporą kolejkę, czekającą na wejście do środka. Żeby czekać w tej kolejce trzeba odebrać numerek od pana w środku, a następnie czekać na jego wywołanie, my czekaliśmy jakieś 30 minut. W da Michele do wyboru są tylko 2 pizze: margherita lub marinara. Wzięliśmy obydwie i po kolejnych 30 minutach w końcu je dostaliśmy. Margherita była przepyszna, z odpowiednią ilością sosu i sera, ciasto cieniutki i miękkie na środku, idealnie puchate na brzegach. Niestety, co się okazało, bardzo nie lubię marinary. Tamta była jak dla mnie zbyt kwaśna, z niewyczuwalnym czosnkiem. I tu przechodzimy do najgorszej części pobytu w tym miejscu. Zamówiliśmy 2 standardowe pizze i 2 piwa, co wg menu wychodzi 12€, a kelner kazał nam zapłacić 14€, czego nie rozumiem. Nie dostaliśmy żadnego rachunku i nie mogliśmy się na niego doczekać, a trochę nam się spieszyło, więc wyszliśmy. W tym miejscu nie ma coperto, o czym nie dał zapomnieć kelner, wręcz krzycząc za nami „service is free”. Nie mam nic przeciwko zapłaceniu więcej za składniki lub sławę lokalu, ale nienawidzę kiedy ktoś mnie oszukuje. Dlatego całe to doświadczenie zapamiętałam dość negatywnie.
Ostatnią pizzę zjedliśmy już w Casalnuovo, w Ristorante Pizzeria da Giuliano (Via Benevento 31, Casalnuovo di Napoli). I w końcu zjadłam pizzę z prosciutto crudo! I była przepyszna. U mnie była dodatkowa rukola (taka nasza parma), a u Maćka pieczarki i prosciutto cotto. Ciasto było ok, jednak dodatki wynagradzały wszystko. Pani kelnerka bardzo miła, chociaż był problem z dogadaniem się z nią po angielsku. Na szczęście Maciek zna trochę włoski 😉 Pizza z prosciutto crudo kosztowała 6,5€, z cotto 6€, litrowa coca-cola w pięknej szklanej butelce 2,50€. W menu było napisane coperto 1€, ale na naszym rachunku nic dodatkowego się nie znalazło. Miejsce bardzo klimatyczne, znane raczej tubylcom niż turystom.
MAKARON
Pierwszy makaron zjedliśmy w Herkulanum w da Brancaccio ristorante pizzeria (Via Gabriele d’Annunzio 37, Ercolano). Zamówiliśmy to samo, czyli spaghetti z owocami morza. To był chyba najlepiej zrobiony makaron jaki w życiu jadłam. Ugotowany idealnie w punkt, w przepysznym sosie z oliwy, pomidora i świeżych owoców morza. Mogłoby być ich trochę więcej, ale tylko dlatego, że były tak dobre. Cenowo wyszło trochę więcej niż za pizzę, bo makaron kosztuje 10€, małe piwo 3€, a coperto od osoby 2€. Jednak na pewno jest to warte tych pieniędzy. Trzeba tylko uważać na sjestę, podczas której restauracja jest zamknięta.
Kolejne pasty były w Sorrento, gdzie wybraliśmy się na plażę. Trafiliśmy do Bar del Carmine (Piazza Torquato Tasso 39, Sorrento). Maciek jadł spaghetti z sosem pomidorowym, które było dobre, ale nie tak dobre jak to w Ercolano. Ja wybrałam gnocchi alla sorrentina, czyli kluseczki w sosie pomidorowym z bazylią, mozzarellą i parmezanem. Na początku smakowało mi to jak zagęszczona zupa pomidorowa, jednak z każdym kolejnym kęsem było coraz lepsze. Jest to regionalna potrawa, którą polecam spróbować, szczególnie w tym miejscu. Każde z dań kosztowało 10€, Aperol Spritz 6€, nie ma coperto, a obsługa jest bardzo miła i pomocna.
INNE POTRAWY
Jednego dnia mieliśmy już dość pizzy, a żadnego dobrego makaronu w pobliżu nie było, więc postawiliśmy na burgery. Ale oczywiście z włoskim akcentem! Wybór padł na Tony Burger DI Marzani Antonio (Corso Umberto I 235, Casalnuovo di Napoli). Mój burger był z mięsem wieprzowym, mozzarellą i pesto bazyliowym, a Maćka z mięsem wołowym, prosciutto crudo, mozzarellą, orzechami i grillowaną cukinią. Do tego pyszne, wypiekane na miejscu bułki i trochę za mało wysmażone frytki. Całość przepyszna i dość duża, można się najeść. Wybór burgerów jest tam bardzo duży, ciężko mi się było zdecydować. Jedna uwaga: burger wieprzowy był dla mnie delikatnie ostry, więc trzeba mieć to na uwadze. Burger z pesto kosztował 6€, z prosciutto 7,50€, duże piwo 2,50€, coperto brak.
Pewnego dnia postanowiliśmy spróbować czegoś dziwnego, co widzieliśmy na kilku stoiskach ulicznych: bułkę z frytkami i kiełbasą. Ciasto smażone w głębokim tłuszczu, w środku frytki i parówka. Od siebie dodałabym ketchup lub majonez i byłoby całkiem znośnie. Jednak taka buła spełnia swoje zadanie, czyli zaspokaja głód i to na dość długo. Polecam spróbować jako ciekawostkę, tylko uważajcie na ceny, bo my w jednym miejscu daliśmy za taką bułkę 3€.
Przejdźmy do słodkości! Najważniejszy słodycz w Neapolu, czyli Baba, to nic innego jak babka drożdżowa nasączona syropem cukrowym z rumem, tradycyjnie jedzona z dżemem morelowym. Takie baby, a raczej babeczki dostaliśmy od naszego gospodarza, a ja jako największy łasuch zjadłam już część, zanim skojarzyłam po co jest dżem morelowy, który znaleźliśmy w lodówce. Ostatniego dnia w Neapolu postanowiliśmy spróbować czegoś, co wołało do mnie z każdej witryny w cukierni, czyli baby z kremem. Kremem okazał się budyń waniliowy, jedna baba była oblana czymś słodkim, a druga czekoladą i ta druga była zdecydowanie lepsza. Koszt jednej to 1,5€, w jednej z restauracji niedaleko placu Garibaldi.
Będąc w Neapolu nie mogło się obyć bez kawy. Raz odwiedziliśmy Gran Caffe Ciorfito (Via San Biagio Dei Librai 90/91, Neapol). Spróbowaliśmy tam kawy kinder i z białą czekoladą, a do tego zaszaleliśmy z cannelloni. Zaszaleliśmy, bo wzięliśmy aż 4, żeby spróbować różnych smaków 😀 Były z nadzieniem czekoladowym, pistacjowym i waniliowym, z orzechami lub bez, a ciasto było jasne i ciemne. Wszystko było pyszne, jednak tak słodkie, że nie zdołaliśmy tego przejeść i wypić razem, dlatego większa część cannelloni zabraliśmy na wynos. Kawę piliśmy przy barze, więc nie wiem ile wynosi coperto, każde słodkie espresso jest za 2€, ciastko za 1€.
Oprócz wszystkich wypisanych tutaj rzeczy jedliśmy i piliśmy dużo więcej. Na kolację często jedliśmy pyszne sery i popijaliśmy winem, na śniadanie było espresso i jakieś słodkie drożdżówki lub sałatka caprese. Polecam próbować różne, często niedostępne u nas rzeczy, jak np. chinotto, czyli gazowany napój z cytrusami, podobny do coca-coli, jednak nie tak słodki i delikatnie gorzki. Neapol jest specyficznym miastem, jednak można się w nim zakochać, a pyszne jedzenie wynagradza pewne włoskie absurdy, jak otwieranie 2 piętra muzeum 4 godziny po 1 piętrze 😀